- Ech, jakie to życie jest... - Napisałam niedawno Panu Liskowi nieco enigmatycznie. Nie musiałam długo czekać na odpowiedź w postaci wyrażającego więcej niż Rafaello znaku zapytania. Odrzekłam, zgodnie z prawdą, że chodzi mi o coś bardzo mocno, tylko nie do końca wiem o co i po okraszeniu swej krasomówczej wypowiedzi znanym starosłowiańskim słowem "xD", popadłam w zadumę. Podejrzewam, że wypite wino pozostaje nie bez znaczenia dla owych przemyśleń. No ale właśnie. Jakie to życie jest? Jest tak różne, sinusoidalne, a czasem zygzakowate, że wpadłam w głęboki nurt rozmyślań nad sensem szeroko powtarzanego powiedzonka, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wszystko jest tak szalenie względne, że ojej. Na przykład długość jednej minuty zależy od tego, po której stronie drzwi toalety się znajdujemy. A i to się może zmienić w wypadku zatrzaśnięcia zamka i podejmowania akcji ratunkowej. Wszystko co lubimy i sprawia nam radość, może stać się przyczyną absolutnej udręki zależnie od [tu wstaw czynnik]. Brakuje mi puenty w tym akapicie, ale niniejszym decyduję się wybrać łatwiznę i przejść do kolejnego.
W związku z powyższym, celem ustalenia jakie to życie jest, stwierdziłam, że dobrym punktem wyjścia będzie zastanowienie się, co właściwie tak naprawdę naprawdę lubię i co nadaje życiu bezwzględnie kolor różu. Lubię czekoladę. Oj tak. Ale gdybym miała żywić się nią cały dzień, szybko od miłości przeszłabym do szczerej nienawiści. Więc może lubię czekoladę w umiarkowanych ilościach? Jednak po jeszcze głębszej analizie dochodzę do wniosku, że czekolada nawet w umiarkowanych ilościach może nie być wcale taka interesująca, jeśli przed chwila jadło się kiszone ogóreczki. Do tego właśnie przyszło mi do głowy, że wszystko jest nie tylko względne, ale przecież i zmienne. Czuję się zupełnie jak po lekcjach fizyki czy chemii, gdzie w szkole wszystko było całkiem proste do obliczenia, a w życiu okazuje się, że jest jeszcze mnóstwo nieuwzględnionych zmiennych.
O, na przykład kiedyś sądziłam, że nigdy nie nauczę się szyć. I że nigdy tego nie polubię. Maszyna do szycia? Nie rozśmieszajcie mnie! Tak samo zawsze sądziłam, że nie lubią mnie kwiatki i jestem zdolna wykończyć nawet kaktusa. A teraz siedzę sobie w tej mojej chatce na skraju lasu (notabene, istny to ptasi raj) i w przerwach pomiędzy liczeniem sarenek i wiewiórek biegających sobie za oknem, przeglądam zdjęcia z wesel, na których znalazły się uszyte przeze mnie dekoracje, podlewam moje kwiatki i przesadzam bazylię do coraz to większych doniczek (obecnie jest małe wiaderko, ale Pan Liseł sugeruje, żeby się nie patyczkować i zasadzić ją od razu w wannie). Nigdy nie przypuszczałam, że będę marzyć o własnym ogródku z kwiatami i warzywami gdzieś na odludziu. A tu proszę, jaka niespodzianka.
Oczywiście nie doszłam do żadnych wniosków, tylko sobie polałam wodę. Na szczęście nie piszę już na ocenę, mogę sobie pozwolić na brak wniosków. Ostatecznie nie wiem, jakie to życie jest, ale chyba najważniejsze, żeby wiedzieć co się lubi i na tym się skupiać.
Lubię zapach deszczu. O ile nie pada bez przerwy całe lato. Albo cały tydzień, który spędzam pod namiotem. Albo kiedy jestem na ulicy bez parasola, nigdzie w okolicy nie ma daszku, a do domu daleko. I pod warunkiem, że nie przeciekają mi niespodziewanie podeszwy. Spodziewanie też.