poniedziałek, 18 stycznia 2016

Rozśpiewana czarna kawa dla niedorosłych

Rozśpiewana czarna kawa dla niedorosłych
Dzisiaj, w ramach odgrzebywania Żenujących Faktów z Życia, odgrzebałam też swojego starego bloga i okropnie dawne wpisy na nim. Ale byłam emo nastolatką! Nieopatrznie pokazałam koledze linka do tego starocia, a dopiero potem zaczęłam sobie przypominać, co ja tam nawypisywałam. Aż zawahałam się czy nie usunąć tego wszystkiego i nie udawać, że ta historia w ogóle nie miała miejsca (blog? jaki blog?). A jednak nie. W sumie całkiem zabawnie jest przypomnieć sobie swoje wydumane problemy sprzed lat. Jejku, jaka wtedy byłam DOROSŁA i jakie miałam POWAŻNE SPRAWY na głowie. Szkoda, że już mi przeszło i chyba coś mi cofnęło subskrypcję na dorosłość.

Od dłuższego czasu (notabene – wciąż jestem mistrzynią piśmienniczej nieregularności) chodzi mi po głowie wpis w tonie zrzędzącym z narzekaniem na kulturę obrazkową. Jednak wczoraj, w ramach niebywale dobrego humoru, przyszło mi do głowy coś innego, więc moja wewnętrzna zrzęda musi jeszcze poczekać. W sumie nie chcę też wracać do minionego emo-ja, ile życia można przejojczeć?
No i tą metodą przyszło mi do głowy, żeby napisać o radościach i radostkach (w sumie po raz kolejny). Bo ostatnio tak jakoś okazało się, że jednak dalej jestem dzieckiem. I uświadomiłam to sobie dobitie, kiedy wyskoczyłyśmy z koleżanką na kawkę, a mi przez myśl przeszło „Och, jak dorosłe panie!”. Dowód twierdzi, że właściwie jestem już dorosłą panią. W międzyczasie ludzie  młodsi ode mnie stają się sławni, a do mojego ukochanego LO przychodzą już tylko ludzie, których w ogóle kompletnie nie znam, bo za młodzi. A ja tymczasem w ogóle nie czuję się dorośle (a – jak wspomniałam wcześniej – kiedyś się czułam). I może dzięki temu, zaczęłam się znowu cieszyć z różnych rzeczy, z których ta DOROSŁA ja aż tak bardzo się nie cieszyłam.

Muzyka. Kiedy ostatni raz Szanowny Czytelnik słuchał muzyki dla same przyjemności słuchania? Nie chodzi o zrobienie sobie jakiegoś dźwiękowego tła do jakiegoś zajęcia, tylko po prostu o słuchanie muzyki. Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych od położenia się na kanapie i pozwoleniu by dźwięki i słowa po prostu przepływały przez duszę.

Książki. O tym chciałam wspominać à propos kultury obrazkowej. Jestem na filologii, więc książki czytać muszę w ilości hurtowej. Ale kiedy ostatni raz czytałam coś dlatego, że jest świetne? To znaczy, teraz już nie mogę powiedzieć że dawno,  ale przez prawie całe studia nie czytałam nic dla przyjemności. Teraz nagle mnie olśniło i odkrywam to na nowo. Jednak samotny wieczór z książką i kropelką wina, albo herbaty jednak nie jest synonimem nudy. Nie musi też oznaczać zbliżającej się sesji. Zaczęłam znowu czytać do poduszki i jest mi z tym niesamowicie dobrze.

Śpiewanie. Właściwie od tego powinnam była zacząć, bo właśnie śpiewanie stało się przyczynkiem do odkurzenia blogowych czeluści. Jakiś czas temu utworzyła nam się mała grupka rekoludków chcących sobie pośpiewać piosenki dawne, folkowe i egzotycznojęzyczne. I tak sobie śpiewamy co jakiś czas. A w sobotę wraz z Dwoma Przedstawicielami (których poświęcenie i zdolność do wyjścia ze swojej strefy komfortu doceniam i bardzo za to dziękuję!) wyszliśmy z tym do ludzi pierwszy raz. Konkretnie do harcerzy. I wyszło rewelacyjnie. Cieszę się, że jednocześnie mogłam pokazać mojej Najukochańszej Byłej Drużynowej ten świat, który mnie tak fascynuje, a jednocześnie pokazać wreszcie komuś znajomemu, jakie to harcerstwo zawsze było rewelacyjne. I po raz kolejny przy okazji zrozumiałam, że szaleńczo lubię śpiewać. Niekoniecznie mi to dobrze wychodzi, ale i tak uwielbiam! I cieszę się, że znam ludzi, którzy też czerpią po prostu radość ze wspólnego śpiewu. Okazało się to dla mnie ważniejsze niż myślałam.

Spotkania i rozmowy. Zawsze byłam stadnym zwierzakiem. Od zawsze też uzewnętrzniam się na blogu, czy innym Fejsbuku (no taka już jestem ekstrawertyczka. Sorry, taki mamy klimat). I zawsze lubiłam spotykać się z ludźmi. Tylko często wychodzi tak, że faktycznie SPOTKANIE SIĘ z ludźmi schodzi na dalszy plan wobec szeroko pojętego funu. Rzadko jest tak, że spotykamy się po to, żeby po prostu porozmawiać. Niedawno jednak ten zwyczaj zaczął tu u nas odżywać, a ja po ostatniej całej przegadanej nocy (pierwszej od wieków) przypomniałam sobie, jak bardzo czegoś takiego mi brakowało. I to zaraz po śpiewaniu! Takie szaleństwo.

Oczywiście pojedynczo mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać, ale robi się znowu długo. Do tych radości i radostek śmiało zaczynam zaliczać też picie kawy z Mamą (rozpuściła mnie jak dziadowski bicz i teraz muszę mieć prawdziwą, czarną kawę), wyskoki na miasto z Przyjaciółkami (jak dorosłe panie!), każde możliwe wyjście w przyrodę (kto do lasu na wycieczkę?), znów nadmorskie spacery, ale także miejskie spacery. Nagle zaczęła też podobać mi się ta cała około świąteczna magia i tak naprawdę cieszę się na nadchodzącą walentynkową atmosferę. I uwielbiam spotykać śmieszne dzieciaki. I zwierzaki. Zwierzaki są super.



W ogóle świat jest super, jeśli tylko troszkę się zwolni i przestanie być dorosłym.
Copyright © 2016 Moje myśli biegają końmi , Blogger