Drogi Gdańsku,
Przyznaję, że nieco mnie zawiodłeś. Z początku mamiłeś
możliwościami, studiami z perspektywami pracy, widmem fajnej przyszłości. Nie
powiem, dostałam od Ciebie to i owo. Ale jest też trochę zawodów. Kilka relacji
kwalifikujących mnie do zostania beneficjentką toksykologii, męka z magisterką,
serce złamane po dwakroć, deprecha w
idealnym połączeniu z brakiem pracy, miliard wymuszonych przeprowadzek. Rozstanie
z kotami! Moimi kochanymi! Gorsze niż zerwanie, obrona i wyrywanie zęba. Trochę
mi tych psikusów nasprawiałeś. Powiedziałabym, że to nieładnie z Twojej strony.
Oddałam Ci spory kawał serca, a Ty mi tutaj takie rzeczy. Powiadają, że to Petersburg pożera dusze. A to właśnie Ty niemal schrupałeś moją razem z kosteczkami. Tak łatwo się nie dam.
Zatem odchodzę. Pakuję kartony i kartoniki, upycham ciuchy
do worów i żegnamy się przynajmniej na jakiś czas. Choć nie wiem, czy do Ciebie
wrócę. Szkoda mi morza i tej zieleni wokół. Będę tęsknić za ludźmi. Ale to nie
jest dobra relacja na płaszczyźnie człowiek – miasto. Może nie dojrzałeś do
związków? Zakończyłam tu swoje sprawy, wyruszam zaczynać nowe. Może nie zginę w
Wielkim Świecie. A przynajmniej będę mieszkać mając las za oknem. Pierwszy raz
w życiu – sama (chociaż w ogóle nie samotna!). Jakoś tak na razie wychodzi mi całe życie z plecakiem i na kartonach.
I w sumie teraz już żegnam się na spokojnie i bez
dramatyzmu. Nawet nie mam Ci za złe.
Może trochę będę tęsknić, ale to coś na kształt syndromu
sztokholmskiego.
Syrenko, bądź nieco łaskawsza niż Neptun. Na razie idzie nam
nieźle.
Z poważaniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz