czwartek, 13 marca 2014

Słodko - gorzko. A na pewno słono.


Wybraliśmy się wczoraj nad morze. Niektórzy powiadają co prawda, że zatoka to nie morze, ale mam w nosie takie gadanie. Późnowieczorny spacer po plaży pomaga poukładać sobie w głowie niektóre sprawy, wyciszyć się, uspokoić. I za to kocham takie wieczorne morze - za ten subtelny szum fal wkomponowany w ciszę otoczenia, za światełka migoczące w oddali, za w oddali promy, rozświetlone tysiącem lamp i za majestatycznie sunące statki, które po ciemku i z daleka wyglądają, jak małe stateczki.

A na plaży spotkaliśmy liska - chytruska. Tak mi się w każdym razie wydaje - było co prawda dość ciemno, ale psy nie mają długiej kity i sterczących spiczastych uszu. Były też śpiące kaczki i pływające przy molo łabędzie. Minęliśmy kilka osób, wszystkich tak samo pogrążonych w cichej kontemplacji. Nie wiem, jak to jest, ale nad wieczornym morzem zawsze rozmawiam półgłosem i jakoś boję się zmącić tę niezwykłą ciszę.

Z jednej strony spokój, a z drugiej... Morze jest kapryśne. Jednego dnia uspokaja cichym szumem fal i odbiciem słońca zachodzącego za horyzont, a innym razem - wyje, kipi, pożera plażę, zalewa pokłady, pogrąża łodzie. I mimo to, że nie wiadomo czego się po nim spodziewać, bardzo je kocham. W tej nieprzewidywalności jest coś niesamowicie przyciągającego. Mam to chyba we krwi. W końcu mój Tata przez 30 lat był marynarzem. Znajomi zawsze mówili "Ooo, ale fajna praca, pewnie zwiedza dalekie kraje i przywozi fajne pamiątki!". Zawsze wspominałam gorzko te słowa, kiedy wysyłał SMSa gdzieś z drugiego końca świata z wiadomością, że jest straszny sztorm. A oni są gdzieś tam, w morzu. 

Nie chciałabym mieć męża marynarza. Nie chciałabym czekać miesiącami na jego powrót na tak bardzo krótko. Zawsze za krótko. Nie chciałabym wiecznie czekać. Tak, jak czekała Mama. Tak jak ja zawsze czekałam. Bo czasem czekanie może przeciągnąć się w nieskończoność. Już prawie, już zaraz emerytura, niedługo czekanie się skończy. No i czekanie na koniec czekania. Potem nagle czekanie na wieści ze szpitala, czekanie na koniec choroby... I teraz pozostaje czekanie i nadzieja, że kiedyś się jeszcze zobaczymy. Z jednej strony morze tak bardzo uspokaja, a z drugiej - wyzwala tak ogromną tęsknotę...

Co to za przedziwna rzecz, że znowu zaczynam wesoło i lekko, a kończę ze łzą w oku?

1 komentarz:

Copyright © 2016 Moje myśli biegają końmi , Blogger