Dzisiaj, w ramach odgrzebywania Żenujących Faktów z Życia,
odgrzebałam też swojego starego bloga i okropnie dawne wpisy na nim. Ale byłam emo
nastolatką! Nieopatrznie pokazałam koledze linka do tego starocia, a dopiero
potem zaczęłam sobie przypominać, co ja tam nawypisywałam. Aż zawahałam się czy
nie usunąć tego wszystkiego i nie udawać, że ta historia w ogóle nie miała
miejsca (blog? jaki blog?). A jednak nie. W sumie całkiem zabawnie jest
przypomnieć sobie swoje wydumane problemy sprzed lat. Jejku, jaka wtedy byłam
DOROSŁA i jakie miałam POWAŻNE SPRAWY na głowie. Szkoda, że już mi przeszło i
chyba coś mi cofnęło subskrypcję na dorosłość.
Od dłuższego czasu (notabene – wciąż jestem mistrzynią
piśmienniczej nieregularności) chodzi mi po głowie wpis w tonie zrzędzącym z
narzekaniem na kulturę obrazkową. Jednak wczoraj, w ramach niebywale dobrego
humoru, przyszło mi do głowy coś innego, więc moja wewnętrzna zrzęda musi
jeszcze poczekać. W sumie nie chcę też wracać do minionego emo-ja, ile życia
można przejojczeć?
No i tą metodą przyszło mi do głowy, żeby napisać o
radościach i radostkach (w sumie po raz kolejny). Bo ostatnio tak jakoś okazało
się, że jednak dalej jestem dzieckiem. I uświadomiłam to sobie dobitie, kiedy
wyskoczyłyśmy z koleżanką na kawkę, a mi przez myśl przeszło „Och, jak dorosłe panie!”. Dowód twierdzi, że
właściwie jestem już dorosłą panią. W międzyczasie ludzie młodsi ode mnie stają się sławni, a do mojego
ukochanego LO przychodzą już tylko ludzie, których w ogóle kompletnie nie znam,
bo za młodzi. A ja tymczasem w ogóle nie czuję się dorośle (a – jak wspomniałam
wcześniej – kiedyś się czułam). I może dzięki temu, zaczęłam się znowu cieszyć
z różnych rzeczy, z których ta DOROSŁA ja aż tak bardzo się nie cieszyłam.
Muzyka. Kiedy ostatni raz Szanowny Czytelnik słuchał muzyki
dla same przyjemności słuchania? Nie chodzi o zrobienie sobie jakiegoś
dźwiękowego tła do jakiegoś zajęcia, tylko po prostu o słuchanie muzyki. Niewiele jest rzeczy przyjemniejszych od położenia
się na kanapie i pozwoleniu by dźwięki i słowa po prostu przepływały przez
duszę.
Książki. O tym chciałam wspominać à propos kultury
obrazkowej. Jestem na filologii, więc książki czytać muszę w ilości hurtowej.
Ale kiedy ostatni raz czytałam coś dlatego, że jest świetne? To znaczy, teraz
już nie mogę powiedzieć że dawno, ale
przez prawie całe studia nie czytałam nic dla przyjemności. Teraz nagle mnie
olśniło i odkrywam to na nowo. Jednak samotny wieczór z książką i kropelką
wina, albo herbaty jednak nie jest synonimem nudy. Nie musi też oznaczać
zbliżającej się sesji. Zaczęłam znowu czytać do poduszki i jest mi z tym
niesamowicie dobrze.
Śpiewanie. Właściwie od tego powinnam była zacząć, bo
właśnie śpiewanie stało się przyczynkiem do odkurzenia blogowych czeluści.
Jakiś czas temu utworzyła nam się mała grupka rekoludków chcących sobie
pośpiewać piosenki dawne, folkowe i egzotycznojęzyczne. I tak sobie śpiewamy co
jakiś czas. A w sobotę wraz z Dwoma Przedstawicielami (których poświęcenie i
zdolność do wyjścia ze swojej strefy komfortu doceniam i bardzo za to
dziękuję!) wyszliśmy z tym do ludzi pierwszy raz. Konkretnie do harcerzy. I
wyszło rewelacyjnie. Cieszę się, że jednocześnie mogłam pokazać mojej
Najukochańszej Byłej Drużynowej ten świat, który mnie tak fascynuje, a
jednocześnie pokazać wreszcie komuś znajomemu, jakie to harcerstwo zawsze było
rewelacyjne. I po raz kolejny przy okazji zrozumiałam, że szaleńczo lubię
śpiewać. Niekoniecznie mi to dobrze wychodzi, ale i tak uwielbiam! I cieszę
się, że znam ludzi, którzy też czerpią po prostu radość ze wspólnego śpiewu.
Okazało się to dla mnie ważniejsze niż myślałam.
Spotkania i rozmowy. Zawsze byłam stadnym zwierzakiem. Od zawsze też
uzewnętrzniam się na blogu, czy innym Fejsbuku (no taka już jestem
ekstrawertyczka. Sorry, taki mamy klimat). I zawsze lubiłam spotykać się z
ludźmi. Tylko często wychodzi tak, że faktycznie SPOTKANIE SIĘ z ludźmi schodzi
na dalszy plan wobec szeroko pojętego funu.
Rzadko jest tak, że spotykamy się po to, żeby po prostu porozmawiać. Niedawno
jednak ten zwyczaj zaczął tu u nas odżywać, a ja po ostatniej całej przegadanej
nocy (pierwszej od wieków) przypomniałam sobie, jak bardzo czegoś takiego mi
brakowało. I to zaraz po śpiewaniu! Takie szaleństwo.
Oczywiście pojedynczo mogłabym jeszcze wymieniać i wymieniać, ale robi się
znowu długo. Do tych radości i radostek śmiało zaczynam zaliczać też picie kawy
z Mamą (rozpuściła mnie jak dziadowski bicz i teraz muszę mieć prawdziwą,
czarną kawę), wyskoki na miasto z Przyjaciółkami (jak dorosłe panie!), każde
możliwe wyjście w przyrodę (kto do lasu na wycieczkę?), znów nadmorskie
spacery, ale także miejskie spacery. Nagle zaczęła też podobać mi się ta cała około
świąteczna magia i tak naprawdę cieszę się na nadchodzącą walentynkową
atmosferę. I uwielbiam spotykać śmieszne dzieciaki. I zwierzaki. Zwierzaki są
super.
W ogóle świat jest super, jeśli tylko troszkę się zwolni i przestanie być dorosłym.
Zawsze miałem obsesję na punkcie tego, że ludzie młodsi ode mnie robią karierę, a ja marnotrawię całe życie :)
OdpowiedzUsuńPytanie brzmi - czy kariera to jest naprawdę TO? :)
Usuń